wczoraj pisałem, że stoję w nidzicy :) no trochę sobie postałem. prawie 11 godzin spędziłem pod widoczną na zdjęciu rampą. podobno tylko mieli naklejki ponalepiać. a calutki dzień praktycznie się nic nie działo. za to przed 22.00 raban szybko, szybko

po papiery itp. wiadomo do domu chcieli iść. wtedy mnie się jakoś przestało śpieszyć hyhy. no ale udało mi się przewlec jedynie do 22.20 i heja w drogę. do mosiny czyli miejsca docelowego wg navi było 323 km (w rzeczywistości wyszło 331) normalnym tempem w 4,5 robi się około 290-300 km, ale podjąłem wyzwanie hyhy. trasa biegła głównie drogami wojewódzkimi i dopiero od torunia leciałem krajówką czyli teoretycznie lepszą :P (momentami fucktycznie teoretycznie :P ) ale generalnie było puściutko na plecach nie za wiele, więc 9 złotych rzadko schodziło. no i wpadłem do tej mosiny dosłownie na styk. w momencie podjechania pod bramę została mi jedna minuta do 4,5 godz. :P no ale zanim się ustawiłem wynik brzmiał 4 godz. 34 minuty :P była prawie trzecia w nocy :P bach na wyro i lulu. o 7.00 pobudka podstawiamy się pod rozładunek . u antka zwanego rurą :P rozładunki zawsze były w miarę szybkie więc i dzisiaj poszło gładko.

mogę powiedzieć że koło 9 miałem już looz. trzeba jednak jakąś pauzę wykręcić. co jednak mnie zszokowało to jak zawsze u antka ruch był taki, że czasem ciężko było się obrócić, to dzisiaj lipa z nędzą. przez cały dzień może z sześć aut było. no ze mną to z siedem :P
dzisiaj matka natura dała mi okazję do poobcowania bliżej ze swoimi córami osami zwanymi.no wiadomo gorąco więc okna pootwierane. (nie dorobiłem się jeszcze klimy postojowej :P ) śniadanko sobie naszykowałem. szyneczka, serek ogórek i pomidorek a tu wpadają trzy bzykadła i heja mi do kanapek. ale skubane jak wyczuły szynkę bez fosforanów hyhy.

powycinały sobie po kawałku i jak bombowce ruszyły w stronę okna. ledwo wystartowały. jedną to tak rzucało jakby po trawie była :P chyba przegięła, albo po ciężkiej nocy była :P no bądź co bądź musiałem uważać, bo dwa lata temu nieopatrznie przydusiłem ich kuzynkę i jak mnie dziabła to wylądowałem na pogotowiu. w sumie to nigdy nie byłem uczulony a te dwa lata temu jakoś tak mi łapa napuchła. może to osa teściowa była :P jakaś superjadowita :P

po śniadanku bach na wyro ale jak tu spać przy takiej temperaturze :P musiałem wiatrak uruchomić coby w trakcie spania mego dmuchał, no i tym sposobem przetrwałem jakoś na tej patelni a teraz to loozik :) tylko 29 jest, już w gądkach sobie stoję i w dodatku w cieniu więc całkiem luzacko :)