wtorek, 3 marca 2009

wrócony od faszystów :)

dzięki za komentarze pogaiające mnie z pisaniem hyhy ale w końcu wysłałem sygnał o wygnaniu mnie do helmutowni :) plan był taki coby wystartować około 19 ze zgierza i na 8 rano w poiedziałek dobić przez 10 godzin do lubeck ( po polskiemu lubeki). oczywiście dwie pauzunie więc teoretycznie średnia 75 km/h i powinno być gut. wystartowałem prawie planowo bo tylko z 9 minutowym opóźnieniem. przejechałem chyba ze trzy kilometry lookam w lustro i.... lewa strona na przyczepie zdechła. pozycja obrysówki i choinka. szlag by to... myślę dobrze się zaczyna. parking zacząłem grzebać i.... padła prawa strona. qrna no bez pozycji nie pojadę. porobiłem roszady w bezpiecznikach i jest... świeci wszystko hyhy. no to nawet nie cegła tylko bloczek ytonga na pedał gazu i naprzód. koło konina zabrałem kolesia do ringu berlińskiego bo zostawił autko na weekend i chciał się dostać. do mostków dolecieliśmy bez problemów. pojedliśmy popauzowaliśmy toll collecta kupiliśmy i heja. zaraz za miedzą na radiu się drą "na 12-tce masakra bo białorusin na robotach drogowych przywalił w kolesia i 20 km stau ". o ja cie :P 3-4 godziny stania. ale mój towarzysz był obcykany w temacie i mówi objedziemy to. no i tak zrobiliśmy. jak jechaliśmy przez furstenwalde to ogniomistrze i policaje dopiero się zbierali. 6 godzin jak nic by było. na ringu wysadziłem gościa i dalej pognałem tylko z renatą. do lubeki wpadłem o 7 rano :) godzinka zapasu hyhy. ale ale nie tak prosto. wiedziałem że ta szukana ulica miała być w dzielnicy schlutup. no ale germance postawili zakaz ruchu więc próbowałem zaatakować z drugiej strony. to samo. zakaz i coś podpisane. jak szukałem jakiegoś dojazdu koleś na radiu mówi cobym zawracał i naprzód. no i tak zrobiłem hyhy. najpierw wpaswałem się na terminal kontenerowy. tam mi wytłumaczyli no i po krótkim błądzeniu dotarłem. 10 h 23 min. trzeba było wydruk opisać hyhy ale byłem za 10 ósma. ekipa w firmie docelowej była przednia. Samir kurd z Iraku, Mahmud z Libanu
i jeszcze kilku przedstawicieli z krajów arabskich. zresztą szefem był pół niemiec pół włoch hyhy ale powiem Wam że chciałbym coby w polsce mnie tak gościnnie przyjmowali w firmach co tam. kawka bułeczki full wypas. pomogli przy rozbieraniu renaty, naprawili pękniętą deskę i nawet jak mi rękawiczki szlag trafił, dali mi nowe. ale co najistotniejsze Samir gadał po angielsku :) bo ja po niemiecku to znam ino volkswagen das scheisse auto i nichtfersztejniać umiem hyhy. jak się okazało ma dziouchę ze szczecina i nawet parę słów po polsku z nieśmiertelnym "zajebiście" zna. zresztą poliglota bo i po angielsku, po niemiecku, po francusku no i po jakiemuś arabskiemu. po rozładunku zacumowałem przy tym kanale na prawie 18 godzinek coby się wyspać po prawie dwóch dniach na nogach.

a po kanale śmigały takie "małe" łódeczki hyhy

rano się zwlokłem o 4 bo miałem dane do załadunku powrotnego. musiałem przebić się przez lubekę więc wolałem to zrobić przed porannym szczytem hyhy. ruch u deutchlandów jest masakryczny koło 8 rano.
z reguły śmigałem do tej pory autobahnami ale tym razem sporo kilometrów jeździłem landówkami. no nie jest to nasza A2 hyhy ale jedzie się całkiem wygodnie. tylko wolno :P 60-70 ale okazji do zrobieia zdjęć widziałem chyba z sześć :P a ilu nie widziałem ??? tego nie wie nikt.



wiatraki mnie zawsze się będą kojarzyć z niemcami, a nie z holandią, bo tyle co tu upchali to chyba nigdzie indziej. no i mają prąd za darmochę. mają. a u nas będzie za 100 lat. albo i nie... wracając niedaleko hamburga (czyli tam gdzie hamy i burki mieszkają :P ) jadę sobie A 24 jadę a tu znak ograniczenie do 80 za 200 metrów do 60

i za moment powtórzony do 60 z podpisem LKW kontrolle. o w mordę patrzę z przodu pusto w lusterko... pusto a pan z BAG się kiwa na parkingu. gdyby nie było barierek oddzielających pasy ruchu to spróbowałbym zawinąć na ręcznym. no ale były :( no nic twarz a'la buster kitton. (dla niewtajemniczonych był to amerykański aktor o kamiennej twarzy) i jadymy. ostatnie 100 metrów przed parkplatzem miało chyba ze dwa kilometry :P pan z BAG popatrzył mi w oczy ja jemu i..... pojechałem dalej :) udało się. głupi ma chyba naprawdę szczęście. sprawdziłem majtki czy nie popuściłem i w pedał. nasze ITD to niegroźne misie w porównaniu z wilkami z BAG. no przynajmniej wiem z opowiadań budzących ścięcie krwi . no i mandaty płaci się w €.



na ringu złapałem RMFkę więc coś gadało po polskiemu i za niedługo pojawił się znak. hyhy republik polen 1 km.











jeszcze tylko stare przejscie graniczne świecko i ufff wyjechałem diabłu z tyłka :P





minąłem sławne "mostki" i port 2000 wpadłem na A2 i czas mi sie skończył. ale to polska
i dostęp do netu jest i BAG nie ma :) i tylko 3 godziny do domu. a właściwie to jestem w domu. bo w końcu polska jest domem hyhy. :)









4 komentarze:

Anonimowy pisze...

super traska, o tych BAGach to faktycznie już horrory krążą :) mam nadzieje że niedługo też dostaniesz jakąś fajną międzynarodówkę, no chyba że wolisz po kraju nad wisłą śmigać ;) szerokości i przyczepności!

Anonimowy pisze...

Borsukowaty, wybaczam Ci opieprzanie się w pisaniu. Postarałeś się, opisałeś ładnie i ciekawie. Miałeś powód by nie pisać, rozumiemy. Płódź nadal swoje brednie.... ku uciesze naszej i na chwałę swoją. Skończyłem.

Anonimowy pisze...

Ale ci się borsuk udało z tą trasą. Szkoda by było na pierwszy raz za miedzą załapać się na bliskie spotkanie z bag. ale na własnym przykładzie powiem, że nie taki straszny diabeł jak go malują.

Alex:-} pisze...

i jak smaczek,ze to niby po pansku sie smiga...ale swoja droga wielu jak wjezdza na gebelsy to padaczki dostaje....raz nawet sikalem krwia.... z tego wknurdwienia...taki land.